Haters gonna hate, Belial gonna skate



#fabulous_and_know_it
#better_than_you

Gone with the Sin. Rozdział XII (ostatni)

Raven

Żaden przypadkowy seks, niezależnie jak dobry by nie był, nie mógłby zastąpić Ravenowi tego, co czuł teraz. Co miał teraz. A miał... chyba wszystko. Wszystko, co było mu potrzebne do absolutnego szczęścia. Obecność ukochanego. Jego dotyk. Niski, głęboki głos, który przenikał długowłosego demona na wskroś, do najdalszych i najskrytszych zakamarków jego duszy. Słodkie, ale zarazem namiętne pocałunki, które sprawiały, że cały od środka... po prostu się topił. I płonął w ogniu miłości, ogniu, któremu pozwolił wygasnąć na tak długo... zbyt długo. Tyle niepotrzebnych słów. Po co to wszystko... ach. Ach! Wił się pod Belialem, na przemian to jęcząc, to krzycząc, bez słów błagając go, by nie przestawał. Żeby wchodził w niego mocniej, głębiej, żeby się nie hamował, bo Raven właśnie tego chciał. Chciał wszystko czuć. Chciał czuć jego.
Mężczyznę, którego kochał.
Jedynego, którego kochał w ten sposób.
- Belial... dojdź we mnie - wyjęczał mu prosto w usta, wysuwając biodra odrobinę w górę i poruszając nimi w rytm pchnięć kochanka, nabijając się na tę wyprężoną, pulsującą męskość całym swoim ciałem. Było mu tak dobrze. Tak rozkosznie. Mógłby teraz umrzeć... chciał umrzeć. Chciał przeżywać tę słodką, małą śmierć wiele, wiele razy, aż całkiem opadnie z sił i po prostu zaśnie w tych ciepłych, silnych ramionach, za którymi tak tęsknił. Będzie to przeżywał wciąż i wciąż na nowo. Dzisiaj. I jutro. I przez wiele następnych dni (oraz nocy), podczas których nie dopuści do tego, by ponownie ich coś rozdzieliło. Wiedział, że drugi raz nie zniesie takiej rozłąki. Za bardzo go kochał. Zbyt rozpaczliwie. Byli jednością. Należeli do siebie nawzajem i nic poza tym się już nie liczyło. Ani zazdrość, ani żadne złe wspomnienia. Tylko ty, mój słodki książę. - Dojdź we mnie- wyszeptał Raven jeszcze raz. Nagląco. Nie przeciągaj tego... chcę spełnienia. Chcę ciebie. - Chcę... - I nie dokończył już tego, co chciał powiedzieć, bo znowu się rozjęczał, kurczowo zaciskając palce na włosach kochanka i przygryzając mu wargę niemal do krwi.


Belial

To było takie intensywne. Jakby dopiero co się obudził z bardzo długiego i bardzo złego snu, by teraz wsłuchiwać się w te urzekające dźwięki z ust ukochanego, dźwięki i słowa, które jeszcze bardziej go pobudzały, które chciał słyszeć już zawsze. I tylko, tylko z jego ust.
Wchodził w niego mocno, głęboko; szybko. Nawet gdyby Raven zaprotestował, Belial i tak nie umiałby się przed tym powstrzymać. Sięgnął dłonią do jego członka. Owinął wokół niego palce i pieścił go; pchnięcie i pieszczota, pchnięcie, pieszczota, przygryzienie warg. Ich jęki i krzyki mieszały się ze sobą, łączyły się, zupełnie jak ich wonie, oddechy. Ich ciała. Aż wreszcie Belial spełnił prośbę kochanka. Ciało Ravena wyprężyło się. Demon zacisnął się wokół erekcji rogatego i na jego dłoń spłynęło jego nasienie, a Belial z przeciągłym jękiem doszedł w ciele Ravena.
Podparł się na łokciu i przez chwilę po prostu patrzył na jego twarz. Była taka piękna. Te napuchnięte i zaczerwienione od pocałunków wargi, które teraz tak rozpaczliwie próbowały złapać oddech. Długie, ciemne rzęsy rzucające cień na zarumienione policzki o idealnym kształcie. Błyszczące oczy, w których kłębiło się tyle emocji i w których Belial widział cień swojego odbicia. Pod wpływem impulsu zaczął pokrywać jego twarz czułymi pocałunkami: policzki, podbródek, czoło. Usta. Przepełniała go radość tak wielka i czysta, jak jeszcze nigdy wcześniej. Nawet w Raju nie był tak szczęśliwy.
Odsunął się trochę i uniósł ubrudzoną spermą rękę do ust. Wciąż przyglądając się Ravenowi i z lekkim uśmiechem błąkającym się na wargach zlizywał jego soki ze swojej dłoni, a kiedy nic już na niej nie zostało, pocałował swojego kochanka.
- Tak strasznie za tobą tęskniłem - wyznał mu szeptem na ucho po chwili. - Ja... To był błąd. Już przenigdy nie pozwolę ci odejść.


Raven

Przyglądał się, jak Belial wylizuje swoją dłoń. Jak jego kształtne, kusząco wykrojone wargi przesuwają się po skórze, zbierając z niej białą ciecz. I na ten widok długowłosy demon zarumienił się jeszcze mocniej. Chyba nie byłby w stanie powiedzieć tego na głos, bo wciąż brakowało mu tchu, ale chciałby, och, tak bardzo by chciał, żeby książę lizał tak także jego... teraz... całe jego ciało, wciąż drżące i wrażliwe po ledwo co przeżytym orgazmie. Raven westchnął przeciągle. Zdążył już zapomnieć, w jak rozkoszny sposób jego ukochany potrafi go zawstydzić. W ten dobry sposób, zdecydowanie. Najlepszy. Tak, by demon czuł się jedynie bardziej pobudzony. I chociaż osiągnął spełnienie przed zaledwie chwilą, czuł, że znowu jest gotowy. I że robi mu się gorąco od samej obecności ukochanego. 
Dlatego też z pewnym trudem skupił się na słowach opuszczających te piękne, kuszące usta. W pierwszym odruchu chciał odpowiedzieć, że on też tęsknił. I żeby Belialowi nigdy już nie przychodziły do tej durnej, rogatej głowy podobne pomysły, bo Raven tego po prostu nie wytrzyma i po jeszcze jednej takiej akcji naprawdę coś w nim pęknie. Ale nie powiedział tego wszystkiego. Nie powiedział, bo było jedno słowo - najważniejsze - którego nie wypowiedział rok temu, chociaż powinien to zrobić. Słowo, którego nie używał zbyt często. Ale jeśli już to robił, to powód z pewnością nie był banalny. Demon przymknął oczy.
- Belial - wyszeptał po przeciągającej się chwili milczenia, wplatając dłoń w ciemne kosmyki włosów ukochanego. - Przepraszam.


Belial

Z zaskoczenia nie potrafił się ruszyć. Rzadko zdarzało się słyszeć, by Raven... Nie, wróć. Właściwie to Belial chyba nigdy nie słyszał, by Raven kogokolwiek przepraszał. I to za co? Przecież to Belial powinien przepraszać jego! Za tę cholerną, bolesną karę, która tak demona skrzywdziła, że ten aż przedziurawił sobie policzek na wylot. Za zerwanie bez słowa wyjaśnienia. Za ten pierdolony rok nikomu niepotrzebnej rozłąki.
Belial przymknął oczy i trwał tak przez chwilę, skupiając się na dłoni wplecionej w jego włosy. Choć w środku zaczął czuć się strasznie źle - bo oto dumny demon, którego nigdy nawet nie podejrzewał o znajomość słowa "przepraszam" na swój sposób kajał się teraz przed nim - to subtelna pieszczota Ravena sprawiała, że się uspokajał. Uwielbiał, kiedy Kruk dotykał skóry jego głowy tymi swoimi smukłymi palcami, kiedy przeczesywał jego włosy.
Westchnął cicho i otworzył oczy.
- To ja przepraszam, ptaszyno - odparł zduszonym głosem, a potem, pod wpływem impulsu, zaczął go namiętnie całować.


Raven

Przez długą chwilę z prawdziwą przyjemnością oddawał pocałunek, po czym niespiesznie oderwał się od ust kochanka, przygryzając mu przy tym język. I lekko go od siebie odepchnął. A raczej: zepchnął go ze swojego ciała, bo Belial wciąż na nim wpółleżał. I (jakżeby inaczej) nieustannie miał te jebitnie niebieskie ślepia. Długowłosy demon wysunął się spod niego i wciągnął sobie na tyłek spodnie, patrząc gdzieś w bok i uparcie unikając spojrzenia księcia.
To nie było tak, że Raven żałował swoich przeprosin. Bynajmniej. W ciągu minionego roku wiele, wiele razy wyrzucał sobie, że może gdyby w tamten feralny dzień faktycznie okazał więcej pokory i poprosił o wybaczenie za zdradę, to Belial by go nie zostawił. I teraz Raven czuł ogromną ulgę, że w końcu to z siebie wyrzucił. Zupełnie jakby ktoś zdjął mu z serca ogromny, zalegający tam ciężar, z którym sam nie umiałby się nigdy uporać. Jednak z drugiej strony żadne przeprosiny nie były dla niego łatwe. Nigdy. A zwłaszcza teraz. Musiał poświęcić jakąś - właściwie to całkiem sporą - część swojej dumy, by przyznać się do błędu. Do zdrady, która przecież nie była tak do końca jego winą. I odrobinę go to zakłuło.
Gdzieś głęboko, bardzo głęboko w środku i niemal niezauważalnie. Ale jednak. 
Odszedł kilka kroków w bok, zapinając sobie guziki koszuli i ukrywając tym samym rumieniec, który wciąż zalewał jego policzki. I to lekkie, acz wyraźnie zauważalne drżenie całego ciała. Wciąż był mocno pobudzony i było to po nim widać. Ale z jakiegoś powodu nie chciał teraz patrzeć na Beliala. Przynajmniej tymczasowo. Chyba po chwilowej euforii spowodowanej obecnością księcia i tym całkowicie niespodziewanym seksem w jego duszy zaczęło się odzywać odległe echo żalu.
Gromadzonego od roku i bardzo, bardzo dobrze pielęgnowanego. 
- Jak zwykle, jesteś niepoprawny - powiedział ze słyszalną w głosie lekką przyganą, zatrzymując wzrok na zostawionych przez Lewiatana papierach, aktualnie pomiętych i porozrzucanych w nieładzie na całej powierzchni drewnianego blatu. - Mamy tyle pracy, a tobie wciąż tylko jedno w głowie.


Belial

Przez parę sekund patrzył na niego zdezorientowany. Czy powiedział lub zrobił coś złego? Nie przypominał sobie. Dlaczego więc Raven nagle zaczął go traktować tak obcesowo? Szybki numerek i koniec, znów wracamy do relacji dwóch pracowników zapieprzających w piekielnej machinie korporacyjnej?
No chyba nie.
Dopiero po chwili namysłu Belial powiązał nowe zachowanie demona z jego przeprosinami. Odniósł wrażenie, że ta dziwna poprawność to tylko maska. Zresztą czegóż innego mógł się spodziewać po Kruku, który niemal wszystkie swoje emocje i pragnienia zawsze ukrywał głęboko w środku?
- Masz rację, ciągle tylko jedno mi w głowie - przytaknął tonem przeznaczonym na oficjalne spotkania, jednocześnie nieco nonszalanckim gestem podciągnął sobie spodnie i zapiął rozporek. Podszedł do Ravena. - Ale nie będę za to przepraszał, bo to ewidentnie twoja wina, że ciągle nie chcesz wyjść z mojej głowy.
Objął w pasie wpatrzonego w papiery mężczyznę i przyciągnął go mocniej do siebie. Jak dobrze było go znów czuć w swoich ramionach! Z zamkniętymi oczami przytulił się policzkiem do jego szyi.
- Raven - mruknął cicho. - Praca nie ucieknie. A już na pewno nie ta od Lewiatana, zaręczam ci. - Wziął głęboki wdech, pozwalając, by rozkosznie drażniący zmysły zapach demona wtargnął do jego nozdrzy. - Już nie mówiąc o tym, że przez ciebie nie będę mógł się skupić na niczym - dodał z lekkim rozbawieniem i zaczął ustami muskać jego szyję.


Raven

Jęknął cicho, czując na szyi dotyk gorących ust Beliala. Blisko... zbyt blisko. Zbyt intensywnie. Rogaty diabeł wiedział aż nazbyt dobrze, gdzie Ravena dotknąć i pieścić, by ten szybko zapomniał o swoim żalu. O wątpliwościach. I w ogóle o czymkolwiek poza tym, jak ogromnie pragnie teraz obecności swojego księcia. Tak nieustępliwie, że to uczucie zaczyna przesłaniać nawet przepełniającą go zazwyczaj dumę. I wyniosłość. Wszystko to pod wpływem zmysłowego dotyku Beliala rozmywało się i znikało, jakby zupełnie przestało się liczyć.
Może... może i faktycznie tak było. Przynajmniej w tej chwili.
- Belial - wyszeptał cicho długowłosy demon, odwracając się i wtulając w niego. Mocno. Najmocniej, jak tylko potrafił. Nie zostawiaj mnie już. Nie opuszczaj! Nigdy. - Belial, obiecaj mi, że kiedy obudzę się rano, nie znikniesz z mojego życia tak jak rok temu. - Odchylił głowę odrobinę w tył, patrząc ukochanemu prosto w oczy. Nagląco. - Obiecaj.


Belial

Ścisnęło go w środku na widok tej dziwnej determinacji, która malowała się na twarzy Ravena. Nie chciał, by jeszcze kiedykolwiek to piękne oblicze demona zasnuwał cień. A już na pewno nie z powodu Beliala. Zresztą... Sam by chyba już nie przeżył ponownego rozstania z dumnym, kłopotliwym uparciuchem, który teraz lgnął do niego całym ciałem.
- Obiecuję. - Powiedział jakoś tak uroczyście i objął go mocniej, jakby się bał, że jeśli tego nie zrobi, mężczyzna gdzieś mu zniknie. - Już zawsze będę przy tobie, ptaszyno.
Mając w głębokim poważaniu rozpieprzony na całym stole stos papierów teleportował ich do swojego mieszkania.




KONIEC

Gone with the Sin. Rozdział XI

Belial

Jeszcze przez chwilę stał bezradnie, tylko przyglądając się, jak Raven płacze coraz mocniej, a potem skapitulował. Nie był w stanie go teraz tak zostawić. Nawet jeśli później się okaże, że długowłosy nie chce mieć z Belialem nic do czynienia i książę się załamie, teraz nie miało to żadnego znaczenia.
Podszedł bliżej i przygarnął go do siebie, obejmując jego targane szlochem ciało. Jęknął cicho. Tak bardzo mu go brakowało! Możliwość dotknięcia tego ślicznego, szczupłego mężczyzny, przytulenia go. Nawet po prostu patrzenia na niego. Jak mógł wytrzymać bez niego ten cały pierdolony rok, no jak? Przecież miejsce Ravena było dokładnie tutaj: w ramionach Beliala!
Głaskał go po głowie, po plecach. Upajał się jego bliskością, jego zapachem. Czy to było podłe z jego strony, że tak wykorzystywał chwilę słabości demona? Być może. Nie dbał o to. Nie w tej chwili.
- Proszę, ptaszyno, nie płacz już - powiedział wbrew sobie. W końcu - jaką miał gwarancję, że kiedy Raven się uspokoi, nie odepchnie go? Miał do tego absolutne prawo. - Ćśśś, wszystko będzie dobrze - wymruczał cicho i przytulił go jeszcze mocniej.


Raven

Wtulił się mocno w Beliala, zarzucając mu ręce na szyję. Tak dawno nie dotykał jego ciała, że wszystko to, co teraz czuł, wydawało mu się wręcz... nierealne. Ale wciąż bardzo przyjemne. Dopóki Belial przy nim był i dopóki trzymał go w ramionach - Raven czuł się szczęśliwy. Pod wpływem wszystkich tych pieszczot i niskiego, uspokajającego głosu księcia dosyć szybko przestał szlochać i teraz już tylko cichutko pochlipywał, dyskretnie zaciągając się jego zapachem, który działał na długowłosego demona jakoś tak... kojąco. Po paru minutach był już całkiem spokojny. No cóż, przynajmniej z zewnątrz.
- Już dobrze... już nie będę płakał - wymamrotał cicho w jego marynarkę. Szczerze mówiąc, teraz było mu jakoś głupio przez ten nagły wybuch płaczu. W końcu nieczęsto mu się to zdarzało, a już na pewno nie przy innych. Ech. Brawo, Adamie. Wspaniałe skutki tłumienia w sobie tego wszystkiego przez rok, pomyślał demon smętnie. I westchnął. Czuł, że chyba powinni teraz z Belialem bardzo, bardzo poważnie porozmawiać. I wyjaśnić sobie wszystko. Ale czy po tak długiej rozłące jakakolwiek rozmowa - albo nawet nieśmiałe marzenia o zejściu się - miały w ogóle rację bytu?


Belial

Było mu tak dobrze ze szczupłymi ramionami Ravena tak ufnie oplatającymi jego szyję, z jego smukłym ciałem przyciśniętym do niego. Chyba się rozklejał. Głupieje na stare lata. Ich relacja wyglądała jak jakaś zdrowo pochrzaniona telenowela. Rozstają się, schodzą, kłócą, ktoś kogoś zdradza, znowu się rozstają... Gdyby tylko wszystko mogło być między nimi dobrze.
Belial westchnął cicho.
To chyba nie było wykonalne. Przecież właśnie z tego powodu postanowił dać Ravenowi wolną rękę.
Położył lewą dłoń na jego policzku i łagodnym gestem skierował jego twarz w górę. W ogromnych oczach widział istną burzę. Patrzył na ten sztorm z niemym zachwytem i nie pierwszy raz odkąd się znali pomyślał, że szary to najpiękniejszy kolor na świecie. Kciukiem pogładził jego delikatną skórę.
- Nigdy nie powiedziałem, że cię nie chcę - wyszeptał i zaczął scałowywać jego łzy.


Raven

Jęknął cicho, czując na swojej twarzy delikatne, słodkie pocałunki. Tak dawno nikt już nie traktował go równie czule i pieszczotliwie. Tak dawno, chyba całe wieki temu... bo przecież tylko Belialowi mógł na to pozwolić.
Bo tylko Beliala kochał w ten sposób.
Tylko Belial mógł go tak dotykać.
Kiedyś.
- Wiesz... dałeś mi to wyraźnie do zrozumienia - powiedział cicho, z żalem. Nie chciał się kłócić, tylko wyjaśnić sobie wszystko. Ale nie mógł nic poradzić na to, że w jego głosie wyraźnie zabrzmiała gorycz. - Kazałeś mi odejść i odciąłeś się ode mnie. Jak sam zareagowałbyś na coś takiego? Co byś sobie pomyślał? - Demon przygryzł sobie lekko dolną wargę. - Dlaczego nie zerwałeś ze mną od razu, w tamtym barze, tylko dawałeś złudną nadzieję, że po mojej "karze" wszystko między nami się ułoży? Masz w ogóle pojęcie, jak wiele czasu zajęło mi, by zrozumieć, że to było rozstanie na zawsze? I jak straszna była to świadomość? - Odsunął się odrobinę, patrząc gdzieś w bok. - Ty miałeś wybór. Ja nie.


Belial

Odruchowo przyciągnął go znów do siebie. Jego ciało raz nauczone długą rozłąką nie chciało ponownie pozwolić mu odejść. Nie, kiedy był tak blisko, że Belial czuł jego obecność tak wyraźnie, że mógł się w niej rozsmakować, otoczyć nią, oddychać nią. Jego twarz ściągnęła się w bolesnym skurczu, kiedy sięgał pamięcią do tamtego dnia, w którym rozpadł się na kawałki.
- Gdy zobaczyłem, jak mocno cię zraniłem, nie miałem innego wyjścia. Zbyt mocno cię kocham, by pozwolić sobie na dalsze krzywdzenie cię - odpowiedział cicho.


Raven

Wkurwił się. I to dosyć mocno. Aż mu oczy pojaśniały.
- Idiota - warknął gniewnie. - No po prostu idiota. Jesteś tak durny, że to przechodzi wszelkie pojęcie. - Zmarszczył brwi ze złością, wydymając lekko wargi i patrząc uparcie w oczy księcia. - To ja sam siebie skrzywdziłem. Dociera to do ciebie czy nie? Jeśli nie chciałbym poddać się karze, po prostu nie wykonywałbym twoich poleceń. Cierpiałem, bo chciałem cierpieć. To nie twoja działka, idioto, żeby wiedzieć, co mnie krzywdzi, a co nie - wyburczał. Teraz już prawie zgrzytał kłami ze złości. I dosyć mocno się zarumienił.


Belial

Uśmiechnął się. Nic nie mógł na to poradzić, ale w tej chwili złość Ravena bardzo go rozczulała. Demon zachowywał się jak kociątko, które bardzo chce być groźne, ale tak naprawdę jest po prostu urocze. I tak też wyglądał Raven: z tymi wydętymi ustami, z rumieńcem na policzkach i lśniącymi ze złości oczami wyglądał ślicznie. A za nazywanie Beliala "idiotą" książę i tak nigdy się przecież nie wkurzał. A już na pewno nie teraz. Teraz... brzmiało to dla niego pieszczotliwie.
- To ja cię skrzywdziłem swoim rozkazem, i nic, co powiesz, mnie nie przekona, że było inaczej - odparł poważnie, ale na ustach wciąż błąkał mu się uśmiech.
Wreszcie nie wytrzymał.
Pochylił się i zaczął Ravena gwałtownie całować.


Raven

Jęknął cicho z zaskoczenia, gdy Belial zaczął go całować. I od razu, nie zastanawiając się nad niczym zaczął z pasją ten pocałunek oddawać. Przez długą chwilę trwali tak, złączeni w miłosnym uścisku - ciało przy ciele, spragnione wargi przy innych spragnionych wargach - aż w końcu od tego obłędnego pocałunku zabrakło im tchu.
- Belial - wyszeptał cicho Raven, odsuwając się nieznacznie i patrząc na niego błyszczącymi oczami. - Belial... naprawdę jesteś największym idiotą, jakiego znam. - I po tych słowach sam wpił się w jego usta, przyciskając się do niego mocno, całym ciałem. Czuł się tak... lekko. I szczęśliwie. Brakowało mu tego przez miniony rok. I sam siebie zapytywał, jakim cudem wytrzymał bez swojego ukochanego tak długo.
Jakim cudem obaj mogliśmy być tak głupi.


Belial

Chyba nigdy wcześniej nie czuł takiej ulgi. Ani tak przemożnego pragnienia. Zgniatał wargi Ravena w gwałtownym, pełnym pasji pocałunku, napierając na niego całym ciałem i zmuszając go do cofnięcia się, aż demon oparł się tyłkiem o blat. Wcisnął się między jego nogi i popchnął mężczyznę, aż ten uderzył plecami o drewno. Oczy Beliala były roziskrzone. Tym razem już się nie hamował, nie próbował stłumić tego jasnoniebieskiego blasku, który padał na Ravena i wszystko dookoła. Zrzucił z siebie marynarkę i poluzował swój krawat, wreszcie zdjął go. A potem złapał krawat Ravena i przyciągnął długowłosego do siebie.
- Nevermore - odpowiedział szeptem, dotykając jego warg, i znowu się w nie wpił. Czuł, że zaraz oszaleje, jeśli nie poczuje słodkiego smaku jego ust. Jeśli go nie dotknie. Jakby nie do końca wierzył, że po całym tym czasie samotności, smutku i rozżalenia Raven znów jest przy nim.
Oderwał się na chwilę i zaczął gorączkowo rozpinać jego koszulę. Nawet jej nie zdjął, był zbyt niecierpliwy. Kiedy tylko uporał się z ostatnim guzikiem, natychmiast przypadł do Ravena i zaczął obdarzać jego tors pospiesznymi pocałunkami, jednocześnie dłońmi zsuwając się na biodra mężczyzny. Przez chwilę zaciskał mocno palce na tych kuszących wypukłościach kości, ale, doprawdy, nie miał w sobie tyle siły, by zadbać o należyte rozgrzanie swojego kochanka. Rozpiął jego rozporek i zsunął mu nieco spodnie, potem to samo zrobił ze swoimi, i znów przypadł do niego. Jego język wdzierał się między pięknie wykrojone wargi demona, jego zęby przygryzały mu dolną wargę. Cały był tym niecierpliwym, niegasnącym pożądaniem. Cały był dla niego.
Odsunął się na chwilę, tylko po to, by wsunąć dwa palce prawej ręki do ust. Possał je, po czym już zwilżone włożył w Ravena. Pieścił go coraz bardziej gorączkowo, aż wreszcie zabrał rękę i po prostu wszedł w niego do samego końca.
- Ptaszyno... - jęknął przeciągle, i w słowie tym było zawarte wszystko, czego Belial doświadczył przez minione miesiące: tęsknota, niewyobrażalna tęsknota, i ból rozstania, i pragnienie, i potrzeba, i cała ta miłość, którą Belial czuł do Ravena. Złączył ich usta i zaczął się w nim poruszać.

Gone with the Sin. Rozdział X

Belial

Kiedy tak patrzyli sobie w oczy, ukrytą pod stołem dłoń zaciskał na skraju krzesła. Mocno, z całej siły, starając się nie dać po sobie poznać, jak obłędnie pragnie teraz po prostu przeskoczyć przez stół, przycisnąć Ravena do ściany i zedrzeć z niego ubranie. Całować go do utraty tchu, aż im obu pociemnieje w oczach, a potem kochać się z nim, kochać właśnie tu, pod ścianą. Potem na stole. Na podłodze. Wszędzie. Całą noc i jeszcze dłużej. A potem uwięzić go w swoich ramionach i już nigdy, przekurwanigdy nie wypuszczać, choćby się nie wiadomo jak wyrywał.
Kiedy plastikowe krzesło zaczęło się topić w jego dłoni, wydając nieprzyjemny swąd i przyklejając się mu do skóry, zamrugał kilka razy. Wytarł rękę w spód blatu.
Wstał z krzesła i powolnym krokiem podszedł do sterty papierów z drugiej strony, żeby tylko dzielił ich ten cholerny stół, na którym rozciągnięte, nagie ciało Ravena... Potrząsnął głową i zacisnął powieki. Zdał sobie sprawę, że ma przyspieszony oddech, a jego oczy rzucają niebieską poświatę. Rachunki. Cała kolumna rachunków. Zaczął myśleć o nudnych rzeczach, żeby się wyciszyć. Jedna kolumna rachunków tuż pod drugą. Krzyżują się ze sobą. Zachodzą na siebie. Jedna wchodzi w... KURWA.
Sięgnął do kieszeni marynarki i wypił duszkiem całą zawartość piersiówki. Palenie w gardle paradoksalnie otrzeźwiło go na chwilę. Na tyle, że mógł znów spojrzeć na Ravena. Ach, cholera. Taki piękny. Zdawało mu się, że demon jest teraz czymś cholernie wkurzony, że ma zły wyraz twarzy.
A czego się, idioto, spodziewałeś? Pamiętasz jeszcze, co mu zrobiłeś?
- Hmm... Nie wiem - odparł zachrypniętym głosem. Odchrząknął i spróbował jeszcze raz. - Nie wiem, co mówią plotki, ale nie jest źle.
Gówno prawda. Bez ciebie jest najgorzej, jak tylko może być, pomyślał smutno.
Ale przecież postanowił, że nie będzie go więcej krzywdził. I wydawało mu się, że była to dobra decyzja. Wystarczyło spojrzeć na Ravena. Opanowany i piękny jak zawsze.
I, przede wszystkim, cały. Bez żadnych dziur w policzkach.
Bez większego przekonania sięgnął po pierwszy z brzegu raport. Litery skakały mu przed oczami, nie mógł się skupić. Zapach Ravena wdzierał się w jego płuca, a atmosfera była tak napięta, że Belial czuł, że wystarczy jedno nieodpowiednie słowo z tych kuszących ust jego byłego kochanka, a nie będzie mógł się powstrzymać.
Kiedy na niego zerknął, zauważył, że obaj - choć niby tak strasznie zajęci przeglądaniem papierów - pochylają się ku sobie. Nieznacznie, ale Belial tak bardzo zwracał uwagę na każdy ruch Ravena, że wyraźnie widział, że obaj nieświadomie przysuwają się do siebie.
Znów potrząsnął głową.
Zdaje ci się, imbecylu. Dużo dziś wypiłeś.
Bez słowa pogrążył się w lekturze, byle tylko odciągnąć myśli od Ravena. Całkiem nieźle mu szło. Przeczytał kilka stron i nawet nadążał za nowym pomysłem Lewiatana.
Ale potem, zaczytany, sięgnął po następną kartkę i jego dłoń musnęła wierzch dłoni Ravena, który najwyraźniej chciał wziąć tę samą stronę. Belial poczuł się, jakby przeskoczyła między nimi iskra. Utkwił spojrzenie pałających błękitem oczu w Ravenie.
- Więc... - powiedział niskim, niezamierzenie zmysłowym tonem. - Jak to zrobimy? - zapytał nawiązując do dokumentacji.


Raven

Przestraszył się trochę tych pałającym błękitem oczu, biorąc za pewnik, że czymś Beliala zirytował. Nawet nie przyszło mu do głowy, że książę może być... pobudzony z innego powodu. Uznał przecież za oczywistość, że skoro został przez niego porzucony, to z pewnością rogaty demon już go nie pożąda. I nie chce, żeby między nimi cokolwiek było. Gdyby go chciał, to przecież odezwałby się do niego, prawda? Nie milczałby tak uparcie przez rok. Raven mu się znudził i tyle. Dlaczego zatem tak się na mnie gapi? Znowu jest na mnie wkurwiony? O co tym razem? Przecież nawet nic nas już nie łączy, do cholery. 
- Belial... dlaczego patrzysz się na mnie na niebiesko? - spytał wprost, patrząc mu w te świecące ślepia z jakąś straceńczą, rozpaczliwą odwagą. Jego głos wyraźnie przy tym zadrżał. Jakby demon miał się zaraz rozpłakać. 
No dlaczego, dlaczego on tak mnie męczy? Dlaczego mnie kusi i zwodzi, chociaż wcale mnie już nie pożąda? Chce sobie poprawić po tej nocy rok temu? Jeszcze bardziej mnie zgnębić? O co mu chodzi? W stalowoszarych oczach demona zalśniły łzy, których po prostu nie umiał już dłużej powstrzymywać. Czuł, jak jego idealna, obojętna maska pęka. Ale nie umiał nic na to poradzić.


Belial

Bezwiednie przybliżył się do Ravena jeszcze bardziej. Dzieliła ich teraz odległość mniejsza niż na wyciągnięcie ręki.
I ten cholerny stół.
Zastanawiał się, czy to jakaś pieprzona gra ze strony Ravena. Czy chce się teraz na Belialu mścić? Rozedrzeć jego serce na nowo tymi szklistymi oczami, tym drżącym głosem? Tym pieprzonym pytaniem? Jakby pragnienie Beliala było nie dość oczywiste!
Przysiadł na skraju blatu i spojrzał w bok. Byle nie patrzeć na Ravena. Wszystko go bolało od tego widoku, jakby ktoś przywiązał go za kończyny do czterech koni i popędził je w różne strony świata. Rozdarty. Był zwyczajnie rozdarty.
- Przecież dobrze wiesz, co to spojrzenie oznacza - westchnął cicho.


Raven

- Tak, wiem. Jesteś na mnie zły - powiedział załamującym się głosem. Czuł, jak po policzku spływa mu łza. I kolejna. I jeszcze następna. Ale niespecjalnie o to teraz dbał. Wpatrywał się uparcie w Beliala, chociaż widział go jak przez mgłę. I trochę się trząsł od tego wszystkiego. Od przepełniających go uczuć. - Dlaczego?! - spytał. - Dlaczego?! - Jakimś cudem ocalałym ułamkiem świadomości odnotował, że zaczyna mówić coraz głośniej. Że prawie krzyczy. Ale, podobnie jak na płynące po swojej twarzy łzy, miał na to serdecznie wyjebane. Zbyt wiele czuł. I zbyt wiele musiał powiedzieć. - Co znowu zrobiłem źle? Czyż nie ukarałeś mnie wystarczająco dotkliwie tym, że już mnie nie chcesz?!


Belial

Zatkało go. Jak mu rogi świadkiem, zatkało go. Skąd Ravenowi wziął się w głowie pomysł, że Belial jest na niego zły i go nie chce? Czy nie czuł bijących od niego fal pożądania? Czy nie widział, z jaką uwagą Belial się w niego wpatruje? Czy nie czuł tego przeskoku energii między nimi?
Zostawiłeś go, imbecylu. Co niby miał sobie pomyśleć?
Nie wiedział, co zrobić. Cholera jasna, pierwszy raz w życiu naprawdę nie miał pojęcia, co powinien, a czego nie powinien. Chciał do niego podejść, przycisnąć do swojego ciała. Ukołysać, utulić. Scałować jego łzy i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Niech nie płacze, bo Belial wcale nie jest na niego zły i nie zamierza go dręczyć.
Ale co to by dało?
Prawdopodobnie Raven tylko wyrwałby mu się z krzykiem i wielka bruzda na sercu Beliala poszerzyłaby się, przedzierając je do końca na pół. I wtedy już nic nie mogłoby go uratować.
Więc siedział oniemiały i patrzył, jak miłość jego życia drży i zanosi się płaczem. Bał się zrobić cokolwiek. Zaczynał rozumieć, że tym odcięciem się od Ravena znów go skrzywdził. Że wcale go nie uwolnił od siebie, a tylko przysporzył mu - prawdopodobnie do tej pory tłumionego - cierpienia.
Zdjął okulary i odstawił je na bok, wstał ze stołu. Ostrożnie podszedł do demona.
- Adamie... - powiedział cicho. Z wahaniem wyciągnął przed siebie rękę, ale ta tylko zawisła na chwilę tuż przed twarzą Ravena i znów opadła. - Proszę, nie płacz. Błagam, nie utrudniaj tego wszystkiego. Bo jedyne, co mam teraz chęć zrobić, to zamknąć cię w swoich ramionach i już nigdy nie wypuszczać - dokończył udręczonym głosem.


Raven


Był tak roztrzęsiony, że nie mógł wydusić z siebie nawet słowa. Słowa Beliala sprawiły, że zamiast przestać płakać, rozszlochał się jeszcze bardziej, kuląc się i ukrywając twarz w dłoniach. Cała skumulowana tęsknota, cała ta nieustanna, trwająca rok rozpacz wylewała się teraz z niego w postaci łez, których nie umiał powstrzymać. To, że czasami płakał w nocy, podczas tych strasznych, długich miesięcy, kiedy Beliala przy nim nie było - uch, to było nic wobec tego, co działo się z nim teraz. Był rozdarty. Zrozpaczony i uradowany zarazem. Miał straszny mętlik w głowie. Nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić. I wciąż mógł tylko łkać. Coraz bardziej rozpaczliwie.
Pieprzony idioto, krzyczał do Beliala w myślach, chociaż i tak nie mógł wniknąć teraz w jego umysł. Zdecyduj się w końcu, do kurwy nędzy, czy jednak mnie chcesz, czy porzucasz... bo jeśli zrobisz tak jeszcze raz, to naprawdę nie będziesz miał do czego wracać.

Gone with the Sin. Rozdział IX

Belial

Wchodząc do przeszklonej windy Beekman Tower pomyślał przelotnie, że ludzie do zdumiewające stworzenia: nie mając żadnych mocy potrafią się organizować i budować takie architektoniczne molochy. Ze szczytu wieżowca było widać niemal cały Manhattan, a światła samochodów, lamp ulicznych i neonów - już nie wspominając o oknach zwykłych mieszkań - tworzyły barwną feerię, niepozwalającą na choćby krótki odpoczynek dla oczu. Belial zdjął na chwilę okulary w ciemnej eleganckiej oprawce (zerówki - nosił je tylko na ważne spotkania służbowe; nie wiedzieć czemu, gdy miał na sobie okulary i garnitur, inne demony, nawet Lucyfer, zaczynały traktować go poważniej i z większym szacunkiem; Beliala zawsze zaskakiwał fakt, jak łatwo samym strojem można oszukać tłumy), uniósł dłoń do góry i potarł powieki. Choć był późny wieczór, już czuł pod nimi piasek, a oczy go piekły - jak zwykle wrażliwe na nadmiar światła. I klimatyzację.
A ta, jak na złość, działała w całym eleganckim budynku nadzwyczaj sprawnie.
Długa droga w górę, myślał znudzony, i za to się z tobą napiję. Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki srebrną piersiówkę i pociągnął długi łyk szkockiej. Zawsze lubił whisky, ale od kilku miesięcy pił niemal nieustannie. Próbował w ten sposób zagłuszyć tę niegasnącą tęsknotę, która pożerała go od środka kawałek po kawałeczku. Czasami było tak, że kiedy napił się dostatecznie dużo, niemal zupełnie o nim zapominał, a innym razem dla odmiany opadały na niego wszystkie związane z nim wspomnienia i Belialowi chciało się wyć. Zaszywał się wtedy w swoim gabinecie i pracował, pracował, pracował. Kiedy wypadał z tego transu, przestraszona służba uświadamiała go, że pracował bez przerwy kilka dni. Rekordem były prawie dwa tygodnie.
Kiedy wstał od komputera, zachwiał się i niemal przewrócił, ale w ostatniej chwili udało mu się jakoś złapać równowagę. Wtedy też pomyślał sobie, że praca to chyba jednak nie jest najlepsza droga ucieczki. I dopiero wówczas zdał sobie sprawę, że przecież... on tak robił. Uciekał w pracę.
Od tego czasu, a było to jakieś trzy miesiące wcześniej, po prostu teleportował się w jakieś losowo wybrane miejsce na Ziemi. Obowiązkowo w dużym mieście. Wybierał najdroższy hotel, a w nim najdroższy apartament, i imprezował. Tłumy młodych i trochę mniej młodych ludzi, pragnących sławy i bogactwa, luksusu; lejące się strumieniami najdroższe alkohole, dziewczyny ubrane wyłącznie w bikini lub natrętne spojrzenia na ich nagich ciałach, drinki z parasolkami, mnóstwo narkotyków, pusty, nic nieznaczący seks z przypadkowymi osobami, po którym Belial tylko czuł się jeszcze gorzej, bo tracił szacunek do samego siebie. Podczas tych przyjęć rodem z amerykańskiego serialu zazwyczaj siadał w jakimś spokojniejszym miejscu i po prostu pił. Miał wtedy złudzenie, że nie pije sam i do lustra. I pił, aż przestawały go drażnić niedwuznaczne uwagi kobiet i mężczyzn usiłujących zaciągnąć go do łóżka lub do momentu, w którym wszystko zaczynało go wkurwiać do tego stopnia, że nagle wyłączał dudniącą muzykę i kazał wszystkim spierdalać.
Z niechęcią pomyślał o dzisiejszym spotkaniu sztabu kryzysowego. Nowa generacja demonów wypuszczona przez Astarotha wymykała się spod kontroli i trzeba było coś na to zaradzić. A ponieważ zadufany w sobie Astaroth nie widział w swoich pupilkach żadnego problemu, szykowała się ciężka batalia. Tym bardziej ciężka, że na spotkaniu miał być także Lucyfer.
Belial zacisnął dłonie w pięści.
W pewnym sensie obwiniał go o to wszystko, co się stało. Gdyby się nie przystawiał do niego (nowy zwyczaj Beliala: teraz Raven nie był ani Ravenem, ani ptaszyną, tylko właśnie nim; to bezosobowe określenie bolało jakby odrobinę mniej), Belial nie byłby taki zazdrosny. Nie kłóciliby się z nim tak często. Nie uciekłby w ramiona przypadkowej osoby i żadna z tych rzeczy, które stały się później, też by się nie zdarzyła.
Belial przyznawał niechętnie nawet przed samym sobą, że dopiero teraz rozumie żal, jaki Lucyfer do niego żywił po Upadku. Jeśli choć część winy za utratę najważniejszej osoby można zrzucić na kogoś innego, to po prostu się to robi. Inaczej można zwariować.
Winda brzęknęła, gdy dotarła na 66. piętro. Belial przeczesał dłonią włosy i wyszedł na elegancki korytarz. Jeszcze dziesięć pięter i mógłby zaryzykować wyjście na dach, by wyskoczyć na dymka - nie był pewien, czy tu mu pozwolą zapalić. Czym ja się właściwie przejmuję, pomyślał obojętnie. Z roboty i tak mnie przecież nie wyrzucą. Wystukał z pudełka jednego Lucky Strike'a, odpalił. Zaciągnął się. I z papierosem w ustach oraz z wypisaną na twarzy totalną wyjebką na swoje półgodzinne spóźnienie wkroczył do sali konferencyjnej.


Raven

Jak zwykle, przybył na miejsce nieco przed czasem. Zawsze był ułożony i sumienny, wręcz pedantyczny, a spóźnianie się na umówione wcześniej spotkania uważał nie tylko za rażący przejaw braku odpowiedzialności, ale też za zwyczajne, prostackie chamstwo. Sam może i nie był nadmiernie uczciwy czy altruistyczny (właściwie to wręcz przeciwnie), ale starał się szanować czas innych i tego samego wymagał od osób, z którymi miewał jakiekolwiek kontakty - czy to służbowe, czy czysto prywatne.
Rozejrzał się bez szczególnego zainteresowania po nowocześnie urządzonej sali konferencyjnej, po czym, nie zauważając nawet wspaniałego widoku za oknem, usiadł za stołem i rozłożył wokół siebie papiery, potrzebne mu do przeprowadzenia zebrania. Szczegółowe raporty, tabelki, statystyki, wykazy zużycia mocy astralnej. Demon westchnął cicho, pocierając sobie lekko skronie i wbijając wzrok w ciąg znaków, które uparcie nie chciały złożyć się w jego głowie w żadną spójną, sensowną informację. Był zmęczony. Może nie było tego po nim widać na pierwszy rzut oka - skóra demona była nieskazitelna i promienna jak zwykle, a pięknej twarzy nie szpeciła najmniejsza nawet niedoskonałość - ale każdy, kto tylko spojrzałby uważniej w jego stalowoszare tęczówki od razu dostrzegłby, jak puste i znużone jest ich wejrzenie. Nie było to zresztą zbyt dalekie od ogólnej kondycji psychicznej Ravena, która od dłuższego czasu pozostawiała wiele do życzenia.
Rzecz jasna, doskonale zachowywał pozory, przyoblekając swoją twarz - siebie całego - w zimną, codzienną maskę obojętności i wyniosłości. Nie mógł pozwolić - nie chciał pozwolić! - by ktokolwiek dostrzegł targający nim smutek i żal, chociaż miał ich przecież w sobie tak wiele. I dopóki po Piekle nie zaczęły krążyć plotki o rozwiązłym, imprezowym trybie życia księcia Beliala, nikt właściwie nawet się nie domyślał, że zaszło między nimi coś złego. Raven zwierzył się ze wszystkiego tylko raz, swojemu panu - cóż, właściwie ciężko było się nie tłumaczyć, gdy zraniony (zarówno na duszy, jak i ciele) pojawił się w jego pałacu - dzień po owej fatalnej nocy, kiedy w jego życiu wszystko tak koszmarnie się skomplikowało. Ukląkł wtedy przy swoim panu, jak to miał w zwyczaju, położył głowę na jego kolanach i wszystko mu opowiedział. Lucyfer, zawsze przecież tak elokwentny, w tym jednym przypadku milczał przez długi, długi czas, nawet jak jego sługa skończył już mówić, głaszcząc go powoli, bardzo delikatnie po włosach i w końcu, kiedy Raven myślał, że ta cisza będzie trwać między nimi już zawsze, cisza przerywana tylko delikatnym dotykiem smukłych dłoni władcy piekieł - cóż, wtedy jego pan powiedział, że Adam powinien odpocząć. Wziąć sobie wolne i wyjechać gdzieś, nieistotne gdzie ani na jak długo. Raven pamiętał, że po tych słowach odczuł autentyczny strach. Wręcz panikę. Wcale, ani trochę nie chciał odpoczywać ani brać sobie wolnego! Wiedział doskonale, że gdyby miał czas na rozważania - na błądzenie po swoim różanym ogrodzie albo spoglądanie w morze - cóż, wtedy jego myśli nieuchronnie uciekałyby w kierunku osoby, o której zdecydowanie rozmyślać nie chciał. Dlatego też cichym, drżącym głosem poprosił swojego pana, by jednak mógł zostać przy jego boku i pracować.
I pracował. Dzień i noc, z małymi przerwami na sen. Nie jadł zbyt wiele, rzadko wychodził z pracy i z nikim się nie spotykał, ale jego życie z boku wyglądało zupełnie normalnie. Chwile słabości miał tylko czasami. Jak wtedy, kiedy w jego snach nagle i niespodziewanie pojawiał się Belial. Sporadycznie, ale za każdym razem było to dla niego straszne przeżycie. Raven budził się wtedy w środku nocy, sam w swoim ogromnym łożu, tak zupełnie, zupełnie sam, i długo płakał w poduszkę, aż w końcu zaczynało brakować mu łez. Ukołysany własnym smutkiem, ze strachem o swoje kolejne sny zasypiał ponownie i rano był znowu sobą - dumnym, wyniosłym demonem, którego nikt nigdy nie podejrzewał o słabości. Albo o to, że w ogóle ma jakiekolwiek uczucia.
Cholera. Próbując odgonić od siebie nieposłuszne, przygnębiające myśli, poluzował lekko krawat i oparł się łokciem o blat stołu, zaś bolącą głowę złożył na swojej chłodnej dłoni, przynoszącej tak miłe ukojenie. W takiej pozycji mógł wyglądać jak ktoś, kto się modli. Albo pokutuje. Ale tak naprawdę starał się oczyścić umysł. Ze strachu; ze smutku. Z emocji, które czasem przebijały się spod tej zimnej, aroganckiej maski w najmniej odpowiednich momentach.
Chciał być spokojny, kiedy pojawią się inne demony. Zwłaszcza że miał być wśród nich Belial. Raven doskonale o tym wiedział - dowiedział się dzisiaj rano i ta informacja sprawiła, że w pierwszym odruchu miał ochotę odwołać zebranie - ale powstrzymał się. To spotkanie służbowe. Nic ponadto. Przeprowadzisz je, ustalisz co trzeba i wrócisz do siebie, próbując od nowa o nim zapomnieć. To nie będzie trudne. Raven ukrył twarz w dłoniach i jęknął cicho, przygryzając sobie wargę. Kurwa. Skoro było mu to wszystko aż tak obojętne, to dlaczego, dlaczego miał tak ogromną nadzieję, że Belial zapomni o tym pieprzonym spotkaniu i na nie nie przyjdzie?

* * *


Ale w końcu przyszedł. Spóźniony o pół godziny. Raven, na szczęście, był już wtedy całkowicie spokojny, a rozmowa z paroma innymi demonami pozwoliła mu skupić się na czymś zupełnie innym. Na zamieszaniu, które wywołał Astaroth i jego diabliki. Myśli długowłosego demona znów zajęte były jedynie pracą. Dlatego też, gdy Belial wszedł do sali konferencyjnej, Raven nie okazał po sobie żadnego z targających nim uczuć. Jego maska działała idealnie. Był sobą. Perfekcjonistą i profesjonalistą w każdym calu.
- Cóż, wygląda na to, że w końcu wszyscy jesteśmy w komplecie. Chyba możemy zacząć zebranie - powiedział obojętnym, chłodnym głosem, starannie omijając wzrokiem sylwetkę Beliala, po czym przerzucił kilka kartek w swoich notatkach, szukając uprzednio sporządzonej przez siebie listy problemów, które należało omówić na spotkaniu. Rzeczowym, odrobinę wyniosłym głosem (zaiste, stanowił godne zastępstwo dla równie butnego Lucyfera) zaczął nakreślać pierwszy z nich, patrząc po kolei na wszystkie demony poza tym, którego... tak bardzo przecież chciał widzieć. Mimo wszystko. Ale powstrzymywał się, chociaż kosztowało go to bardzo wiele.
Nic już nas nie łączy. Odepchnął mnie. Porzucił. Nie chce mnie. Dlatego nie będę na niego patrzył. Nie pozwolę, by obecność kogoś takiego - JEGO OBECNOŚĆ - mną zachwiała.


Belial

Wszystkie najlepsze miejsca - z tyłu sali - były już zajęte i ani jeden - ANI JEDEN! - z tych niewdzięcznych skurwieli nie zaklepał krzesła dla Beliala. Jeszcze zobaczymy, Mariusie. Kiedy przyjdziesz do mnie i zaczniesz skamleć o podzielenie się zapasami whisky, przypomnę ci ten dzień. Tobie też, Tobiaszu o galaretowatym ciele. Możesz zapomnieć o szalonych imprezach, już nigdy nie załatwię ci żadnej panienki. A ty, Corneliusie, lepiej sam zacznij dbać o to, żeby twój facet nie dowiedział się o licznych zdradach, pomstował w myślach Belial, kiedy tak przeciskał się pod ścianą do jedynego wolnego miejsca. Tak blisko niego.
Kiedy wszedł do sali, przez chwilę trwał w bezruchu. Zaczął podejrzewać, że albo przegiął z alkoholem (chociaż dzisiaj wcale tak dużo nie wypił, bo zaledwie dwie butelki szkockiej i jednego burgunda; zawartość piersiówki przecież się nie liczyła) i teraz ma pijacki zwid, albo po prostu całkiem mu już odjebało z tęsknoty. Dopiero kiedy usłyszał złośliwy chichot demonicy tuż obok siebie (Aldaria, rocznik pięćsetny przed naszą erą; największa plotkara w Piekle, Departament Dezinformacji), zdał sobie sprawę, że przecież on jest emisariuszem Lucyfera.
A to skurwysyn, pomyślał ze złością. Pierdolony leń. Miał się stawić osobiście.
Więc oto siedział obok obdarzonego bujnym porożem Tytusa, mając jego niemal na wyciągnięcie dłoni i nie mogąc go dotknąć. Czysta tortura. Belial starał się nie patrzeć na długowłosego demona prowadzącego spotkanie, ale zwyczajnie się nie dało. Przykuwał całą uwagę i nawet jeśli nie miało się z nim wspólnej przeszłości, to i tak należało patrzeć w jego stronę i słuchać jego uważnego, wypowiadającego rzeczowe słowa, pięknego, zmysłowego, seksownego, wyuzdanego głosu, który mógłby doprowadzić na sam szczyt nawet... Belial zazgrzytał zębami, kiedy złapał się na tym, że zaczyna ostro fantazjować na temat Ravena. Zawsze grzeczny i nieco zahukany Tytus spojrzał na Beliala z troską. Chyba nawet zapytał, czy wszystko w porządku. Książę odburknął coś w odpowiedzi i skupił się na tym, by jego oczy przestały być tak oczojebnie niebieskie.
Na hordy astarothowych plemników, pomyślał udręczony. Czy to zebranie nigdy nie dobiegnie końca? Sięgnął po notatnik i długopis - zestaw przygotowany dla każdego uczestnika spotkania przez firmę Flame & Flame Expeditions Inc. - i zaczął coś bazgrolić na kartce. Wpatrzony w papier (ha, wcale nie muszę na niego patrzeć!), przetrwał tak prawie całe zebranie, zasłuchany w jego głos, choć nawet nie rozróżniał słów przez demona wypowiadanych. Chodziło o samą barwę, o jego melodykę. Tak strasznie mu go brakowało.
I dopiero kiedy w notatniku skończyło się miejsce, Belial zdał sobie sprawę, że cały sześćdziesięciostronicowy zeszyt zarysował portretami Ravena.
Raven z profilu, Raven en face. Raven śpiewający. Raven smutny. Raven roześmiany. Raven w kąpieli. Raven podczas orgazmu. Raven...
- Kurwa - wymknęło mu się na głos. Zamknął notatnik i odsunął go od siebie.
Na szczęście zebranie powoli się kończyło. Belial nie miał zielonego pojęcia, co zostało postanowione, ale miał to totalnie w dupie. Prawdę powiedziawszy, jego obecność tutaj i tak była tylko teatrzykiem: i tak wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że z wyjątkiem pewnych szczególnych sytuacji praca Beliala nie ma absolutnie żadnego powiązania z funkcjonowaniem reszty ministerstwa. Po prostu robił swoje i już.
Dlatego tak się zdziwił, gdy na koniec Lewiatan zaczął przekrzykiwać rozluźnione już towarzystwo.
- Raven, Belial, wy zostajecie. Departamenty Lucyfera i Beliala mają wspólną sprawę. Zostawiam wam całą dokumentację tutaj - powiedział i rzucił tonę papierzysk na środek okrągłego stołu konferencyjnego.
Belial westchnął ciężko. Ja pierdolę, lepiej być nie mogło.
Kiedy sala opustoszała, odważył się wreszcie spojrzeć na nie... na Ravena. Cholera, mieli razem pracować. Będzie musiał to jakoś przełknąć. Później sobie odbije. Naćpa się i przeleci wszystkie modelki w Tokio, choćby miał mu od tego uschnąć. Byle tylko zapchać czymś tę wyrwę w sercu, która powiększała się z każdą chwilą.
Wyciągnął się wygodnie na krześle, rozprostowując pod stołem swoje długie nogi.
- Co tam u ciebie? - zapytał sztucznie wesołym głosem. W końcu od czegoś trzeba było zacząć.
Kurwa, ale bym go teraz zerżnął, jęknął w duchu.


Raven

Uniósł wzrok i przez długą, długą chwilę patrzył Belialowi prosto w oczy, próbując chyba sprawdzić ich obu - przetestować, jak długo każdy z nich to wytrzyma. To było ciężkie. Cholernie ciężkie. Raven westchnął i zadrżał lekko, z narastającą paniką zdając sobie sprawę, jak bardzo przejęty teraz jest. Jak przyspiesza mu oddech. Jak bliskość księcia na niego działa. I wtedy... wtedy to się zaczęło. Cholera... niedobrze. Czuł drażniące, nieprzyjemne kłucie, rodzące się gdzieś w okolicach serca i rozprzestrzeniające gwałtownie po całym ciele. Tę przeklętą tęsknotę, którą tłumił w sobie przez niemal rok i która teraz wypełniła go całego - tak mocno, tak bezwzględnie, że to prawie bolało. Demon odwrócił wzrok od twarzy księcia. Gdyby to wszystko trwało jeszcze sekundę dłużej, mógłby nie wytrzymać. I powiedzieć - bądź zrobić - coś, czego bardzo mocno by później żałował.
- Och, no wiesz. Praca, obowiązki, bez większych zmian - odparł po chwili niemal idealnie obojętnym głosem, nieuważnie przeglądając zostawione przez Lewiatana papiery. Prawdę mówiąc, jedynie udawał zainteresowanie nimi - tak naprawdę nie skupiał się w ogóle na treści w nich zawartej. Robił to tylko po to, by zająć czymś dłonie. Żeby nie było widać, jak bardzo mu drżą. - U ciebie, sądząc po plotkach, chyba też wszystko w jak najlepszym porządku? - zagaił, starając się ze wszystkich sił, by w jego głosie nie było słychać goryczy. Szczerze mówiąc, wszystkie te pogłoski o rozpustnym trybie życia jego ex-ukochanego tylko utwierdziły demona w przekonaniu, że Belial jest bez niego znacznie, znacznie szczęśliwszy, bo nie musi się już ograniczać. I może sobie imprezować do woli, nie przejmując się konsekwencjami. Ostatecznie, zawsze lubił się bawić.
Raven odrobinę posmutniał na tę myśl, a jego obojętna zazwyczaj twarz spochmurniała. Więc to jednak prawda. Rzeczywiście byłem dla niego tylko zabawką, którą porzucił, gdy tylko pojawiły się poważniejsze problemy. Przygryzając sobie lekko dolną wargę, zatrzymał wzrok na jakimś wykresie, który interesował go w tej chwili równie mocno jak zeszłoroczny śnieg. I tak potrafił myśleć teraz tylko o Belialu. Wtedy, kiedy to wszystko się zaczęło... powinienem posłuchać się Lucyfera. On od zawsze mnie przed nim ostrzegał, pomyślał demon ponuro.


Gone with the Sin. Rozdział VIII

Raven

Wkurwił się. I to tak naprawdę porządnie. Gdyby tylko mógł, rozjebałby cały ten pieprzony loch w trzy pizdy, łącznie z urzędującym w nim demonem. Zwłaszcza z nim. Co za kiep. Nie mam krzyczeć i jęczeć? Nie mam dochodzić? Dobrze. WSPANIALE WRĘCZ. Niech ci będzie.
Zacisnął mocno zęby, gdy poczuł bolesne smagnięcie na swoich odsłoniętych plecach. W pierwszym odruchu chciał przygryźć sobie dolną wargę, ale na szczęście w ostatniej chwili się pohamował. Była już tak zmaltretowana, że nie pomógłby tym sobie, a wręcz zaszkodził, bo wtedy już na pewno nie powstrzymałby się przed jękiem. Dlatego po prostu instynktownie przygryzł sobie górną wargę, której na szczęście Belial nie miał jeszcze okazji ruszyć. Chwilę po tym język. I po kilku uderzeniach biczem także policzek od środka, prawie na wylot. Prawie. Ale wiedział, że jeśli dalej będzie musiał się tak powstrzymywać przed wydaniem z siebie dźwięku, to faktycznie nieodwracalnie pokaleczy sobie twarz. 
Sam tego chciałeś, książę, pomyślał mściwie, czując, jak krew wypełnia mu usta. Będziesz patrzył na te blizny codziennie i przypominał sobie, jak okrutny i niesprawiedliwy dla mnie byłeś.


Belial

Im dłużej go bił, tym bardziej rozdarty się czuł. Przepełniała go wściekłość: na Ravena, na siebie, na to, co demon zrobił. A już najbardziej na to, że tak posłusznie i co do joty wypełniał książęce polecenia. I z każdym smagnięciem batem był coraz bardziej pewny, że albo Raven w końcu nie wytrzyma i złamie jego rozkaz, albo coś w nim pęknie lub też Belial zrobi mu nieodwracalną krzywdę.
Ciosy przestały spadać na pokryte krwią plecy Ravena. Rozległo się głuche echo kroków.
Belial przez długą chwilę patrzył na swoje dzieło. Szkarłatne pręgi na ciele mężczyzny aż lśniły, a pełgające światło ognia sprawiało, że demon wyglądał jakby płonął. Jego krew zdawała się ożywać i wołać do Beliala: spójrz, co mi zrobiłeś. Książę zacisnął dłonie w pięści. Zasłużyłeś na to, pomyślał z wściekłością.
Przykucnął i zaczął delikatnie wylizywać ciało Ravena. Jego język ledwo muskał skórę - dotykał jej tylko w takim stopniu, w jakim niezbędne było to do spijania z niej całej tej krwi. Belial lubił smak Ravena. Każdy jego smak. Zawsze z prawdziwą przyjemnością dzielił jego krew, scałowywał łzy, przełykał jego nasienie, smakował jego skórę. Ale tym razem słodycz była podszyta goryczą złości.
Kiedy plecy Ravena były już czyste, Belial ujął jego podbródek w dwa palce. Skierował głowę demona w swoją stronę.
Tak jak się spodziewał. Niemożliwością było, by Raven trwał w takiej sytuacji bezgłośnie, jednocześnie nie czyniąc sobie krzywdy.
Zamknął oczy i złączył ich usta. Stanowczym, lecz łagodnym gestem zmusił go, by rozchylił wargi, i wypił także tę krew, która zalewała ich wnętrze.
Kiedy się odsunął, widok rany na policzku Ravena, teraz już nie przysłoniętej posoką, rozdarł mu serce.
Głupcze. Trzeba było mu najpierw zabronić ranienia siebie, pomyślał z rozpaczą. Uwolnił jego nadgarstki z żelaznych pęt i wziął go na ręce. Miał ściągniętą surowo minę, jak ktoś, kto właśnie powziął najtrudniejszą decyzję w swoim życiu. Podszedł z nim do stołu. Usiadł na drewnianym blacie wciąż trzymając Ravena na rękach. Diabelska pietà, pomyślał pusto. Przez chwilę przyglądał się twarzy swojego kochanka. Znów coś go szarpnęło w środku. Nie tracąc więcej czasu, uniósł lewy nadgarstek do swoich ust i rozorał kłami przegub dłoni. Przystawił rękę do warg Ravena.
- Pij - powiedział władczo. - Pomoże ci się uleczyć.


Raven

Ujął delikatnie jego dłoń swoimi smukłymi palcami i zaczął ssać krew. Powoli. Poranione usta piekły przy tym niemiłosiernie, a głęboka rana na policzku (tak, musiał w końcu przegryźć go sobie na wylot, żeby siedzieć cicho) płonęła nieprzyjemnym, rwącym bólem, ale starał się to jakoś zignorować. Po trzech czy czterech (niewielkich w dodatku) łykach, które nijak nie mogły mu pomóc w zagojeniu ugryzień, a jedynie lekko ukoić ból, odsunął od ust nadgarstek Beliala i spojrzał w bok, gdzieś poza niego. Wbił wzrok w podłogę, żeby nie było widać, że trochę szklą mu się oczy.
- Dziękuję za okazaną mi łaskawość, mój panie... nie zasłużyłem na taką troskę z twojej strony. Jakie są twoje rozkazy? - spytał cichym, wypranym z emocji głosem. Musiał taki być. Gdyby Raven pozwolił, żeby zabrzmiały w nim uczucia targające jego duszą (i ciałem), zapewne byłby drżący. I to mocno. A tego demon nie chciał. 
Nawet po tym wszystkim był zbyt dumny, by okazać słabość.


Belial

Zmrużył oczy.
- Pij, aż się zregenerujesz. Taka jest moja wola i masz ją spełnić - rzucił sucho.


Raven

Bez słowa ujął z powrotem jego nadgarstek i znowu zaczął pić, aż do momentu, gdy poczuł, jak rana na policzku zaczyna się goić. Na naprawienie czegoś takiego trzeba było wiele książęcej posoki, ale Raven o to nie dbał. Skoro pozwolono pić mu do woli, to niespecjalnie przejmował się tym, że mógłby swoim nieumiarkowaniem Beliala osłabić. 
Zwłaszcza że wciąż był na niego wkurwiony.


Belial

Obserwował, jak rozorany policzek jego ukochanego się zrasta. To był dziwny widok. Kiedy patrzyło się wprost, nie było widać żadnej zmiany, miało się tylko nieprzyjemne wrażenie, że coś jest nie tak, ale umysł nie potrafił tego zauważyć. Dopiero gdy odwróciło się na chwilę wzrok i spojrzało ponownie było widać, że proces regeneracji postępuje. To tak, jakby obserwować rozwój rośliny w przyspieszonym tempie.
Czuł, jak z każdą chwilą słabnie. Wypił dziś sporo krwi Ravena, ale teraz demon odpłacał mu za to z nawiązką. Belial nie przejmował się tym za bardzo. Coś takiego raczej nie mogło go zabić.
Na jego nieszczęście, zagłuszyć smutku i wyrzutów sumienia także nie mogło.
Kiedy po ranie nie było już śladu, Belial odsunął rękę i musnął palcami świeżą, bardzo delikatną skórę w miejscu, w którym jeszcze parę minut temu jej nie było. Pochylił się i krótko pocałował Ravena. Wyprostował się.
- Twoja kara się skończyła. Odejdź. - Rozkazał z obojętną miną.
I nigdy więcej nie wracaj, dopowiedział w myślach.


Raven

Nie wiedział właściwie, co mógłby odpowiedzieć na takie suche, obojętne słowa. Zdziwił się jedynie, że kara trwała tak krótko i że Belial ma już dosyć męczenia go.
Dziwne. Spodziewałem się, że będzie gorzej.
Nagi i zbrukany krwią, która wciąż sączyła się z licznych ran na jego ciele, westchnął i podszedł powoli do drzwi. Zanim wyszedł, odwrócił jeszcze na chwilę głowę, patrząc przelotnie na swojego ukochanego. Nie zastanawiał się zbytnio nad jego ostatnimi słowami - brzmiały wtedy dla niego jak zwykły rozkaz - i nie przeczuwał, jakie było ich prawdziwe znaczenie. Miał się tego dowiedzieć dopiero znacznie później. 

Za późno, by próbować cokolwiek zmienić czy naprawić.

Gone with the Sin. Rozdział VII

Raven

Szedł za Belialem, starając się dotrzymać mu kroku i przygryzając sobie lekko dolną wargę. Nie był na siebie zły o to, że zajrzał do jego umysłu. Pomyślał tylko, że na przyszłość musi wypracować sobie jakąś indywidualną technikę wnikania do jego mózgu tak, by nie poczuł. Demon wiedział, że nie będzie to zbyt łatwe, ale... cóż, kto, jak nie on?
Poza tym... ciekawiło go, jakąż to karę książę dla niego wymyślił.


Belial

Zaczęło go irytować wolne tempo marszu Ravena. Obrócił się na pięcie, uwięził w mocnym uścisku jego lewy nadgarstek i pociągnął demona za sobą. Zbiegali w dół po wąskich, kamiennych schodach ułożonych w spiralę, biorąc po dwa stopnie naraz. Belial musiał iść lekko pochylony, w przeciwnym razie szorowałby rogami o chropowatą powierzchnię sufitu.
Gdy zeszli na dół, dało się odczuć wyraźny spadek temperatury i Belial nie zrobił absolutnie nic, by temu zapobiec. Puścił rękę Ravena i zdjął ze ściany pęk ciężkich, przestarzałych kluczy. Otworzył wielkie wrota zrobione z żelaza, w niektórych miejscach już rdzewiejącego. Złapał Ravena i znów go pociągnął za sobą, prowadząc go na sam środek pomieszczenia.
Nazwanie tego miejsca pokojem byłoby sporym nadużyciem.
Był to bowiem klasyczny, średniowieczny loch. Ze ścian zwisały ciężkie, metalowe kajdany. Nie zabawki z futerkiem, lecz najprawdziwsze okowy mające powstrzymać przed... Właściwie to przed wieloma rzeczami. Pod ścianą, dokładnie na wprost wejścia, znajdował się ciężki drewniany stół: zupełnie prosty, wyglądał, jakby był po prostu zbity z desek, a lata świetności z pewnością dawno już miał za sobą.
Belial zamknął na chwilę oczy. Przymocowane do ścian pochodnie z głośnym trzaskiem buchnęły ogniem. Posypały się skry i płomienie zmniejszyły się, dając teraz drgające, ciemnoczerwone światło. Ogień pełgał, a powstały przez to istny teatr cieni tylko potęgował groźne wrażenie, że to miejsce rzadko bywa świadkiem czegoś niebrutalnego.
Otworzył oczy. Przez chwilę wwiercał lodowato niebieskie spojrzenie w Ravena. Właściwie dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jaki jest na demona wściekły. Chciało mu się krzyczeć z wściekłości i frustracji. Przecież się kochali. Obaj dobrze o tym wiedzieli. Mimo że rogaty podejrzewał, że Ravena i Lucyfera łączy jakaś intymna relacja, to dobrze wiedział, że czarnowłosy go kocha. Na swój pokrętny, nie do końca normalny sposób - ale hej, przecież byli istotami mroku; uczucia Beliala też znowu takie czyste nie były - ale kocha. Dlaczego, dlaczego więc dał sobie obciągnąć pierwszemu lepszemu kolesiowi w jakimś zafajdanym barze na Ziemi? Co nim kierowało - chęć zemsty? Potrzeba chwili?
Miłość własna i połechtane tak dziwnie znajomym wyglądem inkuba ego?
Belial mógłby jeszcze zrozumieć, gdyby zastał swojego kochanka z Lucyferem. Wybaczyć - nie, zrozumieć - tak. Czy teraz już zawsze tak będzie? Gdy tylko się pokłócą, Raven będzie znikał, by w innych - i zupełnie obcych - ramionach znaleźć ukojenie?
Niedoczekanie.
Belial mu to wyperswaduje. Raz na zawsze pokaże mu, że może być albo z Belialem, albo bez niego; nie ma nic pomiędzy. Niech sobie ma swoje sekrety i sekreciki. Niech pożąda kogo chce. Niech nawet spróbuje urządzić z Belialem trójkąt czy wręcz orgię.
Ale nie bez Beliala.
Już on się postara, żeby Raven nie śmiał więcej o nim zapomnieć. Jeśli nie po dobroci, to siłą.
Złapał pasek jego spodni i przyciągnął go do siebie. Ich ciała zderzyły się, ciasno opięte krocze Beliala otarło się o biodra Ravena. Pochylił się i zaczął gryźć jego szyję. Prawa ręka wciąż trzymała pasek, wbijając się w ich ciała, lewą natomiast ulokował u dołu jego pleców, by przytrzymać go. Chciał gryźć, więc gryzł, gryzł i przygryzał: gwałtownie, zmieniając co chwila miejsce, jakby nie mógł się zdecydować lub jakby chciał jak najszybciej pokryć tymi ugryzieniami całą powierzchnię jego szyi. Kilka razy czuł ogromną pokusę, by zatopić swoje kły w tym wrażliwym ciele, by opić się krwią demona, ale powstrzymał się. Zamiast tego zaczynał go ssać.
Kiedy wreszcie się oderwał, w jego oczach płonął zimny ogień.
- Jesteś mój. W każdym tego słowa znaczeniu. Mój, mój, mój. Tylko mój! - krzyknął sfrustrowany i zaczął zdzierać z mężczyzny ubranie. Bez żadnego wysiłku rozrywał je na kawałeczki, zupełnie jakby były z cienkiego papieru, a nie z materiału. Gdyby miał bawić się teraz w rozsznurowywanie jego glanów chyba by oszalał, więc buty też rozerwał, a ostra nagle skóra, z której były wykonane, rozcięła jego dłonie do krwi, ciemnoczerwonymi strużkami niby dzieląc je na pół, ale, prawdę powiedziawszy, nawet nie zwrócił na to uwagi.
Zwrócił ją natomiast na liczne oznaczenia na ciele Ravena.
Oznaczenia, które nie należały do Beliala.
Były tam: małe odciski szczęk inkuba, idealnie równych zębów. Ledwo widoczne, ale drażniły wzrok demona niczym wypalone piętno.
- Tego już za wiele. - Powiedział zwodniczo spokojnie.
Zaczął powoli odpinać swoje naramienniki. Wolno, chcąc dać sobie czas na ochłonięcie, choć minimalne. Chciał Ravena ukarać, ale nie chciał zrobić mu trwałej krzywdy. Ani fizycznie, ani psychicznie. Zbyt mocno go kochał.
I może właśnie dlatego jego zdrada tak bolała.
Po trwającej wieczność chwili okrycie z metalu spadło na podłogę, a głośny brzęk odbił się głośnym echem po lochu, pulsującym dźwiękiem niemal wwiercając się w czaszki. Belial podszedł do Ravena bardzo, bardzo blisko; przyłożył usta do jego skroni, przymknął oczy. Wierzchem dłoni delikatnie pogładził jego policzek, a odrobina krwi ubrudziła jasną, niemal mleczną skórę demona.
- Dziś będziesz tylko mój. Będziesz moją zabawką. Moją własnością. Nie uciekniesz przede mną - powiedział miękko, a potem pchnął go na ścianę. Z zaciętą miną podszedł do niego. Odwrócił Ravena tyłem do siebie i zaczął go przykuwać.


Raven

Pchnięcie na ścianę wydusiło z niego krótki jęk przyjemności. Tak, nie bólu, tylko właśnie przyjemności, którą Raven - jako masochista - jakże często znajdował w brutalnym traktowaniu swojej (nie)skromnej osoby. Oczywiście tylko i wyłącznie podczas seksu. Gryzienie, wiązanie, bicie, a nawet lejąca się krew - to tylko niektóre rzeczy, które sprawiały, że wariował z rozkoszy. Może nie zawsze, ale na ogół była to bardzo prosta i łatwa ścieżka prowadząca go do spełnienia. I teraz... no teraz naprawdę nie mógł nic poradzić na to, że słowa oraz zachowanie Beliala bardziej go pobudzały niż przerażały. Właściwie strachu było w tym dokładnie tyle, by wzdłuż kręgosłupa długowłosego demona raz po raz przebiegał dreszcz z trudem tłumionej ekscytacji. I nic więcej. Żadnych obaw, żadnego wyraźniejszego niepokoju. Rzecz jasna, Raven nawet wobec ogarniającej go przyjemności zdawał sobie doskonale sprawę z rozwścieczenia Beliala. Widział to w jego rozpalonych błękitem oczach i słyszał w niskim, gniewnym głosie; musiałby być kompletnym idiotą, by tego wszystkiego nie zauważyć. Nie wiedział też, co Belial z nim zrobi i tak po prawdzie nie zdziwiłby się jakoś specjalnie, gdyby za chwilę ta nierówna proporcja strach-podniecenie miała się diametralnie zmienić. Chyba właściwie był na to w pewien sposób przygotowany. Ale mimo to nie potrafił się bać tak naprawdę. Być może do czasu.
Unosząc usłużnie ramiona, by Belialowi było wygodniej przy przykuwaniu, zastanowił się przelotnie, jak on sam zareagowałby na ewentualną zdradę ukochanego. Czy w ogóle by go to ruszyło. Hmm... zapewne tak, i to dosyć mocno. Ale nie dlatego, że byłby o niego zazdrosny. A przynajmniej nie byłby to główny powód. Najważniejszym obiektem jego zazdrości byłoby co innego - zainteresowanie kochanka. Rogaty demon nie mógł tego wiedzieć - bo i niby skąd, a Raven z całą pewnością nigdy nie zamierzał mu tego mówić - ale dla długowłosego żadna kara nie byłaby równie okropna jak sytuacja, w której Belial z premedytacją i pełną świadomością zdecydowałby, że zamiast Ravena woli kogoś innego. I zademonstrował to na jego oczach. Adamowi jeszcze nigdy i z nikim taka sytuacja się nie zdarzyła - zawsze był zbyt dumny i egoistyczny, by trwać przy kimś, kto w każdej bez wyjątku sytuacji nie stawiałby go pierwszym miejscu. Tak, był egocentrykiem. Miał ku temu powody i nie widział w tym nic złego. Podobnie jak w tym, że niezależnie od okoliczności zawsze musiał być najważniejszy. Czy to dla Lucyfera, czy... no właśnie Beliala. Jęknął cicho, czując tuż za sobą jego obecność. Był tak blisko. Jego ciepło. Jego zapach. Długowłosy demon pozwolił swoim myślom odpłynąć, i, nie zastawiając się już nad niczym, po prostu czekał cierpliwie na to, co książę zamierza mu zrobić.


Belial

Nawet gdyby nie słyszał cichych jęków Ravena, doskonale mógłby wyczuć jego podniecenie. Cały był przesiąknięty pożądaniem, Belilal niemal mógł to poczuć. Miał wrażenie, że gdyby przyłożył usta do jego skóry, mógłby się karmić tym pragnieniem jak jakiś pierdolony inkub. Jak ten inkub, z którym długowłosy demon jeszcze tego samego dnia się zabawiał.
Dobrze wiedział, że Raven to lubi. Że tortury połączone z pieszczotami doprowadzają go do obłędnej rozkoszy. I uwielbiał wtedy na niego patrzeć. Ale dziś - dziś chciał go ukarać. Chciał, żeby Raven cierpiał. Zrani to idealne ciało, a potem będzie go rżnął. I zrobi to znów, i znów, bez końca, aż Belial stanie się jedynym, czego Adam będzie pragnął, czego będzie się bał, o czym będzie myślał. Stanie się całym jego światem. Sprawi, że te stalowoszare oczy będą zwrócone tylko w jednym kierunku. W kierunku Beliala.
Przesunął swoimi dużymi, ciepłymi dłońmi po plecach Ravena. Pochylał się lekko i czoło miał oparte o kark mężczyzny. Kiedy jego ręce znalazły się na pośladkach demona, zacisnął mocno palce. Przez dłuższą chwilę masował go, jak zwykle nie mogąc się nadziwić, jak bardzo to delikatne ciało jest wytrzymałe, niemal tak, jak jego własne, choć przecież w oczach Beliala jego ukochany zdawał się być istotą bardzo kruchą. Odsunął się od niego gwałtownie. Ułożoną płasko dłonią uderzył mocno jeden z pośladków. Raven krzyknął. Rogaty znów rozmasował jego skórę, a potem uderzył. Krótki masaż i silny klaps wyduszający z ust demona krzyk. Z każdym kolejnym uderzeniem klapsy stawały się silniejsze, a chwile masażu coraz krótsze, aż wreszcie kuszący tyłek Ravena cały był zaczerwieniony i podrażniony.
Przywarł do niego całym ciałem. Włożył do swoich ust palce prawej ręki i zwilżył je. Położył całą dłoń na jego prawym sutku, potarł go. A potem zaczął go maltretować podszczypywaniem, zataczaniem kółek, skubaniem. Lewa ręka demona przez cały ten czas spoczywała na podbrzuszu mężczyzny, tuż nad jego penisem. W ten sposób Raven przez cały czas zmuszony był - czy tego chciał, czy nie - do dotykania brzucha, bioder i krocza Beliala. Książę pieścił go - cały czas ten sam sutek, nie dając mu odpocząć ani na chwilę i poważnie zaniedbując lewą stronę. Dopiero gdy jęki Ravena stały się błagalne, zaprzestał dotykania go. Przycisnął go mocniej do siebie, a usta ulokował za jego uchem.
- Chciałeś o coś prosić swojego pana? - zapytał cicho.


Raven

- Jestem tylko twoją własnością, mój panie - wyjęczał cicho, ocierając się zaczerwienionym od bicia tyłkiem o podbrzusze Beliala. Tak bardzo, bardzo chciał, żeby ta wyprężona erekcją męskość zagłębiła się teraz w jego ciele! Chciał być rżnięty. I bity. Tak bardzo, bardzo, że to aż bolało. Cały aż drżał i wił się z pożądania, a obecność kochanka za jego plecami, ciepło bijące od jego silnego, umięśnionego ciała sprawiało, że miał ochotę krzyczeć z tej palącej żądzy. Błagam, błagam, zerżnij mnie w końcu! Ale wiedział doskonale, że gdyby teraz o to poprosił, książę zrobiłby coś zupełnie przeciwnego, z premedytacją odmawiając mu spełnienia. Wiedział, bo na tym właśnie polegała zabawa. I Raven dobrze znał jej reguły. - Jestem twoją zabawką, mój panie - wyszeptał, po czym przygryzł sobie mocno dolną wargę. Właściwie aż do krwi. Gorąca, czerwona strużka spłynęła po jego brodzie i szyi, wzdłuż torsu, aż do dłoni księcia, która tak drażniąco pieściła jego prawy sutek. Demon aż jęknął na ten widok. Głośniej. Dużo głośniej niż wcześniej. - Twoją zabawką... i niczym więcej. Nie mam prawa prosić cię o cokolwiek poza tym, byś ukarał mnie tak, jak na to zasłużyłem.


Belial

Z nieznacznie przyspieszonym oddechem wsłuchiwał się w upajające dźwięki z ust Ravena. Właśnie to chciał teraz słyszeć. I wiedział, że jego niewolnik też o tym wie.
- Raven. - Powiedział miękko i ścisnął jego sutek. - Nie życzę sobie, by twoje nieczyste i występne ciało ocierało się o mnie.
Przycisnął go do siebie mocniej, nawet przez skórzany materiał zagłębiając się lekko swoim penisem w jego wejście. To nie Raven miał go szukać. To Belial miał go dręczyć.
- Czy wyraziłem się wystarczająco jasno? - zapytał zmysłowym szeptem, a potem polizał jego szyję. I dopiero wtedy zauważył, że jego palce i ciało Ravena pokryte są krwią. Zaśmiał się cicho, ale był to dźwięk o tyle nieprzyjemny, że - choć uwodzicielski - słychać w nim było nutę okrucieństwa. Belial wysunął się z kochanka i przesunął się nieco w bok. - Niegrzeczny demon. Nie wolno ci tak marnować krwi - pouczył go i wsunął zroszone życiodajnym płynem palce do jego ust. Poczekał, aż Raven posłusznie je obliże i zabrał dłoń. Pochylił się pod jego ramieniem. Spojrzał na niego uważnie z dołu i uśmiechnął się obnażając kły. - Tym razem ci pomogę oczyścić to splugawione ciało, ale następnym razem nie będę tak łaskawy - rzucił z nieznacznym rozbawieniem i zassał jego sutek, wciąż patrząc Ravenowi w oczy. Kiedy poczuł, że nie ma tam już więcej krwi, przygryzł go i odchylił się, szarpiąc za niego lekko. Następnie bardzo powoli przejechał językiem po szkarłatnej strużce, by zakończyć tę podróż czymś na kształt pocałunku. Ssał jego dolną, opuchniętą wargę, spijając wciąż wypływającą z niej krew.


Raven

Raven był właściwie bardzo wdzięczny Belialowi, że ten jeszcze nie zabronił mu pojękiwania czy w ogóle odzywania się w jakikolwiek sposób. Czuł, że gdyby nie wolno mu było artykułować wypełniającej go, pomieszanej z bólem przyjemności, zwyczajnie by oszalał. Zresztą wariował już nawet teraz. Każde dotknięcie ukochanego - cóż, aktualnie pana - sprawiało, że cała jego skóra zdawała się płonąć. Cały płonął. Płonął. I chciał więcej. Ale, rzecz jasna, nie mógł tego dostać.
Ostatecznie, był teraz karany, nie zaś nagradzany.
- Dziękuję, mój panie... dziękuję. Jesteś aż nazbyt wyrozumiały i łaskawy dla swojego niegodnego sługi - wyjęczał pokornie w odpowiedzi na uwagę księcia. I pojękiwał - już bez słów - przez cały ten czas, kiedy rogaty demon wylizywał jego tak przecież cholernie podniecone ciało z krwi. Przestał dopiero wtedy, gdy książę zaczął ssać jego dolną wargę. Hmm, ściślej mówiąc, nie przestał. A w każdym razie nie uciszył się. Po prostu zastąpił jęki cichym krzykiem, który jakoś tak mimowolnie opuścił jego rozchylone, opuchnięte od gryzienia i pocałunków wargi. Przymknął też oczy, wyprężając się w okowach i błagając Beliala w myślach, by w końcu wybawił go z tej słodkiej udręki; żeby pozwolił mu dojść. W myślach, bo nie śmiałby powiedzieć tego na głos. Nie teraz.
Nie męcz mnie tak... przecież wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko... mój panie.


Belial

Ssał coraz mocniej, z lubością wsłuchując się w te wszystkie jęki i krzyki. Chciał go doprowadzić na skraj. I jeszcze. I znów. Zacisnął kły na jego wardze i krew poleciała żywiej, spływając mu w dół gardła. Przełknął ją i oderwał się od ust Ravena. Nagle znów stał za nim, znów się w niego wciskał, a jego prawa dłoń więziła podbródek kochanka. Odchylił jego głowę w tył. Bez trudu mogli sobie teraz spojrzeć w oczy.
- Drażnisz mnie - powiedział miękko. Zupełnie nie tak, jak te słowa powinno się wypowiadać. Polizał jego dolną wargę. - Jeśli sądzisz, że dzieje ci się krzywda... Poproś, jestem łaskawy. A jeśli nie... To dlaczego krzyczysz? Nie życzę sobie tego.
Jedną ręką przyciskał go mocno do siebie, obejmując szczupłe ciało w pasie. Druga dłoń błądziła w okolicy jego krocza; palce Beliala ledwo muskały naprężoną męskość. Bawił się nim. Czekał, aż Raven wreszcie nie wytrzyma, aż zacznie go prosić.


Raven

Z jednej strony wiedział, że prosząc teraz Beliala o cokolwiek wbiłby sobie na własne życzenie przysłowiowy gwóźdź do trumny. I wystawiłby się - jeszcze bardziej, niż dotychczas, o ile było to jeszcze możliwe - na jego łaskę i niełaskę. Prawdopodobnie to ostatnie. Ale z drugiej strony wyglądało na to, że książę tego właśnie od niego oczekuje. Chyba po prostu chciał usłyszeć, jak Raven o coś błaga. Cóż, ostatecznie nie miał zbyt często okazji tego słyszeć. Właściwie to chyba jeszcze nigdy. Lord de Bris nie miał w zwyczaju za nic dziękować ani przepraszać, a co dopiero prosić. Zawsze i tak dostawał wszystko, na czym tylko spoczął jego wzrok. Jak rozkapryszony paniczyk. I to dosłownie wszystko. Miał praktycznie cały świat na swoje skinięcie i nikt - może poza Lucyferem, który jednak nie korzystał ze swojego przywileju zbyt często - nie był w stanie zmusić Ravena do tego, by porzucił swoją dumę i arogancję. Nie i już.
Ale dzisiaj było inaczej... tak zupełnie, zupełnie inaczej. 
- Błagam, mój panie... - wyjęczał demon cicho, wijąc się bezwolnie w ramionach księcia. Czuł - nie, po prostu wiedział - że jeszcze chwila takich tortur, a naprawdę nie wytrzyma. I coś w nim pęknie. Chyba nie miał innego wyjścia niż rzeczywiście... prosić. - Błagam... pozwól mi dojść.


Belial


Zaśmiał się cicho.
- Widzisz, mój piękny niewolniku - zaczął zmysłowym tonem. - Problem z demonami jest taki, że to zdradliwe istoty. I do tego kłamliwe. Wiadomo ci coś na ten temat? - zapytał zaciskając dłoń wokół jego męskości. Poruszył nią kilka razy w górę i w dół.
I odsunął się. Daleko, prawie na drugi koniec pomieszczenia.
- Zabraniam ci dochodzić - powiedział głośno, a jego głos brzmiał ostro, rozkazująco. - Zabraniam ci nawet myśleć o tym. Zabraniam ci jęczeć, mój posłuszny sługo.
Przez chwilę słychać było szuranie. Potem cichą, ledwie słyszalną wibrację mocy i krótki, cichy jęk Beliala.
- I przede wszystkim, zabraniam ci krzyczeć.
Chłodne powietrze lochu rozdarł świst.
Belial zaczął smagać plecy Ravena biczem.